wtorek, 10 lipca 2007

Przed powrotem do HongKongu

To wlasciwie przedostatni dzien wycieczki. Jutro skok samolotem do Shenzhen, promem do HongKongu i pojutrze rano lot przez Helsinki do Warszawy.
Wyskoczylismy dzisiaj jeszcze na niedaleka gore Emei Shan (3000m), ladny teren z klasztorami, ale nie starczylo nam czasu zeby na nia wjechac, wiec zrobilismy tylko maly spacer przebijajac sie przez tlumy chinskich turystow (zdjecia pozniej). Swoja droga to przerazajace, kazde bardziej znane miejsce w Chinach jest oblezone przez malych ludzikow, trzeba sie przez nich ciagle przebijac (mam juz praktyke). Z denerwujacych nawykow to niestety charcza i pluja jeszcze gorzej od hindusow, tudziez dra sie przez komorki ktore wszyscy z duma obnosza.
Ale za to drogi maja swietne i pociagi punktualne. Przetestowalismy dzisiaj rowniez dla odmiany McDonalda ktory jak zwykle nie zawiodl - frytki sa identyczne :).
Oprocz tego - kulinarnie nie wszystko na 100% nam sie udalo, bo chinczycy nie maja w zwyczaju jak w Tajlandii posiadac angielskie menu. Z reguly bierze sie cos na chybil trafil lub pokazujac paluchem na talerz innych osob w knajpie.
Cenowo Chiny maja te przykra ceche ze oplaty za wstepy wydaja sie rosnac - np. za wejscie na teren gory Emei placi sie prawie 20$/osoby. Niby nie tak duzo, ale w momencie gdy placi sie praktycznie wszedzie...
Podsumowujac, to z Chin oczywiscie najbardziej podobal nam sie Tybet :). Pewnie warto sie tu jeszcze wybrac, do prowincji na rubiezach zachodnich (Xinjinag) lub poludniowych (Yunnan). Tymczasem jednak po dzisiejszym marszu po gorze w 35 stopniach i wilgotnosci 100%, nastepna
wyprawa chyba bedzie albo w jakies wyzsze tereny (Nepal?) albo polnocne regiony globu... Mozna by oczywiscie rozwazyc kiedys takze inna pore roku... chyba sie starzejemy :)

Domek na zboczu Emei Shan.


Widoczek z Emei Shan.
HongKong za dnia - dzikie tlumy na ulicach.

I HongKong noca.

poniedziałek, 9 lipca 2007

Panda w operze

Dzis rano wybralismy sie do ogrodu z pandami, chinskimi maskotkami narodowymi.
Generalnie przypominaja pacjentow przybytku dla osob zniedoleznialych. Panda caly dzien przebywa mniej wiecej w takiej pozycji, lub lezac brzuchem w dol.


To jeden z nielicznych momentow aktywnosci pandy.


Tutaj widac jak dalece panda ma wszystko w nosie.
A to o wiele bardziej ruchliwa, ale jednak z racji mniej pociesznego wygladu nie tak popularna panda czerwona.

Wieczor spedzilismy na spektaklu opery syczuanskiej ktora jest niesamowitym miksem sztuczek cyrkowych, magicznych, ziania ogniem, spiewu, tanca, lalek i bog wie czego jeszcze. Bardzo fajne.

niedziela, 8 lipca 2007

Powrot z Tybetu

I tak oto trzeba bylo sie porzegnac z piekna kraina. Wsiedlismy do pociagu ktory przez upojne 48h powiozl nas przez pustkowia tybetu i gory Syczuanu z powrotem do Chengdu.
W Chengdu postanowilismy pojechac obejrzec oslawionego wielkiego Budde (jakies 70 m) i
po krotkim odpoczynku wsiedlismy w autobus, obejrzelismy, spocilismy sie i zrobilismy kilka zdjec. Jutro w ramach relaksu jedziemy ogladac tutejsza atrakcje czyli pandy.

Nasi towarzysze podrozy w kuszetce.
Widoki za oknem - Tybet.Kolejny widoczek...
A tu juz widok przed dworcem kolejowym w Chengdu.

Wielki Budda oraz jeszcze wieksza kolejka chinskich turystow


Sciezka w poblizu wielkiego Buddy.

środa, 4 lipca 2007

Jezioro Namtso

Jezioro Namtso to najwyzej polozone jezioro na swiecie - jakies 4700m n.p.m.
Wybralismy sie tam z 2-dniowa wycieczka - kilka godzin jazdy z Lhasy i nocleg
w namiotach.

O ile w dzien pogoda dopisywala i wrecz slonce przypiekalo nawet przez wlosy na glowie,
to w nocy wichury, grad z deszczem i niska temperatura skutecznie nas przymrozily,
mimo grubej warstwy kocow.

Po ciezkiej nocy wybralismy sie na mala wspinaczke na skaly nad jeziorem.
Zdjecie powyzej nie bylo zrobione w studio filmowym.
Chociaz aktorzy marni.
W obozie mieszkancy obserwowali nas z nieufnoscia.
Na szczycie skaly samotny mnich ucieka przed turystami (nami).
Niestety, w drodze powrotnej zostalismy zaskoczeni przez tubylcow.
Ustawili sie w szyk bojowy na wzgorzach...
Po czym, na znak, ruszyli do zmasowanego ataku. Musielismy ratowac sie ucieczka korzystajac z mocy naszego mechanicznego
wierzchowca.

poniedziałek, 2 lipca 2007

Z wizyta u Matki Ziemi


Na razie, z koniecznosci, krotko - nasza droga prowadzila przez rozne piekne krajobrazy,


pustynie, pustkowia...


Spotkalismy rozne zwierzaki po drodze

Odwiedzilismy tez pare miejscowosci.


Przekroczylismy rzeki i doliny...I w koncu na wlasnych nozkach pognalismy jak najblizej.

Gora, podobno ma taki zwyczaj, caly dzien jest w chmurach i dopiero wieczorem
pokazuje szczyt, co udalo sie nam zobaczyc.


Ale rankiem byla najpiekniejsza...