poniedziałek, 27 lipca 2009

chiny odciete - w pogoni za telefonem

no wiec bylo tak: ladujemy w Urumqi i probujemy wejsc do hotelu.
ale nie mamy yuanow. nie chca nas wpuscic bez wplaty  - w koncu jednak po zostawieniu depozytu 
zgadzaja sie. idziemy do banku naprzeciwko wymienic pieniadz. tam pani
tlumaczy ze wymieniac moga w poniedzialki. zaczyna byc absurdalnie. wyplacam
pieniadze z bankomatu ktory na szczescie nie zjada kart i mamy juz hotel.
nastepnie idziemy znalezc kafejke internetowa. a tu nic. pytamy sie ludzi - a tu niespodzianka - internet jest WYLACZONY
w calej prowincji. postanawiamy zadzwonic. i tu najwieksza niespodzianka. polaczenia
miedzynarodowe sa odciete! nie ma z nami kontaktu ani my z nikim.
o dziwo jednak mozemy sie dodzwonic na lokalne numery. dzwonimy do ambasady polskiej
zeby przekazala wiadomosc naszym rodzinom. jak sie mozna domyslic, telefony sa caly
czas zajete i oprocz pana recepcjonisty ktory tlumaczy ze maja duzo pracy z wnioskami wizowymi,
nikt nie podnosi sluchawki. ogolnie jest super. zaczepiamy obcych obcokrajowcow na ulicy urumqi
ale oni rowniez maja ten sam problem - brak kontaktu (ktos podobno wysyla faksy do kazachstanu ktore
pozniej ktos przepisuje ma maila).
w koncu postanawiamy dac znak zycia rodzinom, wsiadamy w samolot - lecimy 1000km do sasiedniej
prowincji - dunhuang i tu nagle wszystko dziala.
tak wiec podsumowujac z nami wszystko w porzadku, ale kontaktu niestety prawdopodobnie nie bedzie.
na ulicach w urumqi widac policje, ale poza tym jest spokojnie i nic sie nie dzieje. kontynuujemy
wyprawe, i jak tylko bedziemy mogli damy znaki zycia.
 
pozdrowionka
marcin&iza
 

Brak komentarzy: