Wyskoczylismy dzisiaj jeszcze na niedaleka gore Emei Shan (3000m), ladny teren z klasztorami, ale nie starczylo nam czasu zeby na nia wjechac, wiec zrobilismy tylko maly spacer przebijajac sie przez tlumy chinskich turystow (zdjecia pozniej). Swoja droga to przerazajace, kazde bardziej znane miejsce w Chinach jest oblezone przez malych ludzikow, trzeba sie przez nich ciagle przebijac (mam juz praktyke). Z denerwujacych nawykow to niestety charcza i pluja jeszcze gorzej od hindusow, tudziez dra sie przez komorki ktore wszyscy z duma obnosza.
Ale za to drogi maja swietne i pociagi punktualne. Przetestowalismy dzisiaj rowniez dla odmiany McDonalda ktory jak zwykle nie zawiodl - frytki sa identyczne :).
Oprocz tego - kulinarnie nie wszystko na 100% nam sie udalo, bo chinczycy nie maja w zwyczaju jak w Tajlandii posiadac angielskie menu. Z reguly bierze sie cos na chybil trafil lub pokazujac paluchem na talerz innych osob w knajpie.
Cenowo Chiny maja te przykra ceche ze oplaty za wstepy wydaja sie rosnac - np. za wejscie na teren gory Emei placi sie prawie 20$/osoby. Niby nie tak duzo, ale w momencie gdy placi sie praktycznie wszedzie...
Podsumowujac, to z Chin oczywiscie najbardziej podobal nam sie Tybet :). Pewnie warto sie tu jeszcze wybrac, do prowincji na rubiezach zachodnich (Xinjinag) lub poludniowych (Yunnan). Tymczasem jednak po dzisiejszym marszu po gorze w 35 stopniach i wilgotnosci 100%, nastepna
wyprawa chyba bedzie albo w jakies wyzsze tereny (Nepal?) albo polnocne regiony globu... Mozna by oczywiscie rozwazyc kiedys takze inna pore roku... chyba sie starzejemy :)
2 komentarze:
Ale extra jest to zdjęcie HongKongu nocą ! :-)
Adam
Cholipka mi tak pieknie ten Hong Kong ani razu nie wyszedl:(
Prześlij komentarz