środa, 27 czerwca 2007

Yamdrok


Po drodze nad jezioro musielismy przebic sie przez chmare kudlatych zwierzakow.

Widok na jezioro z przeleczy. Niestety okazalo sie ze wycieczka nie objela zjazdu do samego jeziora, ale nic nie moglismy na to poradzic :(
Terminator nad jeziorem.


wtorek, 26 czerwca 2007

Wycieczka poza Lhase

Droga do klasztoru.
Chuck Norris u bram piekla...
Co to za zwierzak?


Z nowosci to jednak nie pojechalismy nad jezioro Nam-tso, poniewaz nie czulem sie rano jeszcze najlepiej. Za to po poludniu wynajelismy taksowkarza i pojechalismy do klasztoru Gamden ok. 40km od Lhasy, na wysokoci 4400m. Oczywiscie Iza nie poczula zmiany wysokosci, w moim przypadku bylo ogolnie dobrze, ale czulem ze gdybym zrobil wiecej niz 3-4 szybkie kroki pod rzad to zapewne odcieloby mi doplyw tlenu do mozgu. Klasztory sa zamieszkale- widac mnichow, a nawet sa prowadzone jakies prace renowacyjne. Ciekawi tylko jak mnisi wytrzymuja zime w dziurawych murach na takich wysokosciach.

Z ciekawostek, to drogi w Tybecie sa lepsze o lata swietlne od drog polskich a nawet, z tego co pamietam, od norweskich. Dzisiaj odwiedzilismy tutejszy "supermarket" i oczywiscie 70% rzeczy na polkach bylo nieznanych dla nas. Jesli ktos mial by ochote na przekaske w stylu chinskim - marynowane kurze lapki - to jest tu pelen wybor, czekam na zamowienia.Z innych rzeczy to jak (tutaj Yak) to zwierze ktore wystepuje na prawie wszystkich opakowaniach - mamy wiec maslo jaka, herbate z maslem jaka, jak-burgery (bardzo dobre), curry z jaka, i mnostwo innych wyrobow z tego pozytecznego zwierzaka.

poniedziałek, 25 czerwca 2007

Lhasa cz.3

W dniu dzisiejszym odwiedzilismy pobliski klasztor gdzie mnisi co widac na ponizszym obrazku prowadza filozoficzne dysputy, krzyczac i klaskajac w dlonie. Bardzo interesujace.

Do swiatyni musielismy kawalek podejsc i okazalo sie ze moje kochanie musi poniesc mi
plecak, poniewaz odrobina wysilku fizycznego powodowala u mnie zadyszke. Tak to jest
niestety ze niektorych to trafia powyzej 3500m.

Na zdjeciu widac pana przylapanego na praniu (zapewne brudnej bielizny).A to jest jeden z mieszkancow klasztoru. Wydal sie nam na tyle mily ze go uwiecznilismy.
To co widac na zdjeciu powyzej to nie antena satelitarna, ale podgrzewacz do wody -
taki sprytny wynalazek maja mnisi do gotowania wody.A to centralny plac klasztorny gdzie mnisi sie gromadza.
Po poludniu pobieglismy do najwiekszej swiatynii Lhasy - palac Potala. Mamy
wiecej zdjec, ale nie ze srodka bo nam nie pozwolili :)
Jutro wybieramy sie na calodniowa wycieczke nad jezioro Namtso (ok. 4500m n.p.m). Wstajemy rano wiec zaraz pojdziemy spac. Szukamy caly czas towarzyszy wyprawy pod Mt.Everest, ale cos ciagle nie mozemy znalezc osob ktore by jechaly w tym samym terminie.
To by bylo na tyle. Pozdrowionka.

niedziela, 24 czerwca 2007

Lhasa II - troche zdjec

Dzisiaj mniej pisania, bo jestesmy troche zmeczeni (oczywiscie lekkie bole glowy mialem ja a nie
teoretycznie slabsza plec) i nachodzilismy sie po Lhasie, zwiedzajac, kupujac bilety, dowiadujac sie o wycieczki, bilety porotne oraz oczywiscie podjadajac gdzie i co sie dalo.
Fajne mam okulary, co?
A tu pyszny grill - pani najpier zanurza na moment w goracym tluszczu jedzonko a potem dosmaza na plycie. No i na koncu obowiazkowe przyprawy i sos. Do wyboru mnostwo warzyw, mies, ryby i nawet pierozki.

Takie i podobne widoki mozna uswiadczyc jadac przez tybetanskie pustkowia.
A tu juz troche cywilizacji w zderzeniu z tradycja- w tle monumentalny palac Potala, ktory goruje nad miastem przyprawiajac o zachwyt wraz z kazdym spojrzeniem. SUPER!!!

Nad Lhase nadchodza burzowe gory. Widok z centrum - swiatynia Jokhang.

sobota, 23 czerwca 2007

Lhasa

Coz mozna napisac? Wystarczy spojrzec na zdjecie.

Krotko

Tym razem krociotko, bo zaraz wsiadamy do samolotu. Z uwag technicznych - nie moge ogladac wlasnego bloga ani odpisywac na komentarze... bardzo dziwne, bo moge pisac. No coz. Na pytanie doroty - w menu na szczescie bylo po angielsku napisane "pigs throat". Zaluje ze nie zrobilem zdjecia bo bylo tam rowniez "chicken foot", "brain flower", " i duzo innych ciekawostek w ktore juz sie nie wczytywalismy.

piątek, 22 czerwca 2007

Chengdu

Pozdrowienia dla towarzyszy w Polsce!


Jestesmy w stolicy Syczuanu i jest tu bardzo przyjemnie. Jutro wsiadamy do samolotu do Lhasy. Nie udalo nam sie kupic biletow na slynna kolej, bo byly wykupione. Poza tym w innym biurze kazano nam czekac 5 dni na pozwolenie do Lhasy na co nie mamy specjalnie czasu.
Na szczescie udalo nam sie (za "drobna" oplata) zalatwic lot, pozwolenie i "przymusowa" wycieczke 1-dniowa nad jezioro w poblizu Lhasy.

Wczoraj udalismy sie na kolacje i w restauracji sprobowalismy jednej z tradycyjnych potraw tutejszych - goracego kociolka. W knajpie w stolach sa otwory z wielkimi metalowymi miskami, pod spodem palnik gazowy. Pan przyniosl menu - wyjatkowo bylo tam cos rowniez po angielsku. Mozdzki wolowe, wieprzowe, kwiecisty mozdzek (?), gardlo swini (?) i chyba golab tez tam byl (golebia to i w HongKongu widzielismy na talerzu). Tak w sumie ze 100 roznych dodatkow. Wybralismy z 6 najmniej przerazajacych (tchorze) i po chwili przyjechal stoliczek z dodatkami. Sam bulion ktory nam podano (tutaj ze slowniczka przykazalismy by byl lagodny) byl bardzo smaczny, plywaly juz w nim 2 ryby - oczywiscie cale, z oczami, zeby nie bylo ze oszukuja. Oprocz tego cos w rodzaju sliwek ktore smakowaly jak rodzynki ale mialy wielkie pestki...hmm. W sumie uczta byla wysmienita choc zar z kociolka buchal mocny, no i pan musial nam co chwila pomagac - bo trzeba wiedziec kiedy co wrzucic i wyjac, oraz jak zamoczyc w sosiku i obtoczyc. W sumie skomplikowane, ale zabawne.

Jesli chodzi o inne przygody kulinarne to potrawy raczej sa ostrawe, obiadek na pokladzie syczuanskich linii lotniczych zdecydowanie nie zdobylby uznania polskiego pasazera, wielbiciela kotleta i ziemniaczkow.
W Hongkongu np. moje kochanie postanowilo lekko poprawic smak zupki i dodalo krople czerwonego sosu ktory stal na stole, tym samym uniemozliwiajac zwyklym smiertelnikom jej spozycie. Tak wiec trzeba byc czujnym.
Zdjecia male bo tylko takie udalo mi sie na razie przecisnac przez chinski internet na zewnatrz :)
Panorama HongKongu.
Maly kociolek z rybka. Oczywiscie pomidory musielismy szybko wylowic i zlikwidowac.

czwartek, 21 czerwca 2007

Witamy w Chinach

Wlasciwie to dopiero drugi dzien podrozy a my jak zwykle juz pol kraju "przemierzylismy".
Po wyladowaniu w HongKongu natychmiast znalezlismy hostel i zakupilismy bilety lotnicze do Chengdu.
Tak wiec HongKong zwiedzalismy w jeden dzien i chociaz miasto robi wrazenie to specjalnie dluzej tam zostawac nie mialo sensu. Jest to po prostu jeden wielki kompleks finansowo-handlowy, i w centrum niewiele jest autentycznych uliczek, sklepikow i kanjpek porownujac np. z Bangkokiem. Na pewno wiezowce i panorama miasta robi wrazenie.
Po obejsciu centrum Hongkongu dzis z kolei caly dzien podrozowalismy - najpierw promem do Shenzhen i dalej do Chengdu. Chengdu to najwieksze miasto w poblizy wyzyny tybetanskiej, miejsce startu wiekszosci wycieczek do Tybetu. Poza tym to zaskakujaco przyjemne miasto (mimo 4mln. chinczykow). Zielen, odbudowana stara dzielnica z latarniami i wspanialymi knajpami, osobne pasy dla rowerzystow. Jak dotad pozytywnie jestesmy zaskoczeni. Ceny raczej blizsze polskim, wiec juz nie tak tanio jak gdzie indziej w Azji. Jedyny wlasciwie proble to brak komunikacji z chinczykami ktorzy na slowo "Coca-cola" potrafia przyniesc Sprite :)
Pojutrze byc moze wyruszymy dalej do Lhasy samolotem, a jutro zamierzamy intensywnie zwiedzac, objadac sie i fotografowac.